Magazyn ESENSJA nr. 1 (I)
październik 2000





poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

Grażyna Sosińska
  Dwie damy na pozór Fosse'a i de Laclosa

        kontynuacja opowiadania z poprzedniej strony

     W majowy weekend wybraliśmy się nad zalew Zegrzyński. Targaliśmy ze sobą mój składany kajak. Rozkoszny, gorący dzień, woda, słowem - wszystkie te niewyszukane elementy tworzące tło dla sielanki. A potem powrót. Na Trasie Łazienkowskiej do autobusu wsiadł wymuskany brunet w ciemnej marynarce, beżowym płaszczu i mokasynach na białych skarpetkach. Krzysiek.
     - No tak, to się musiało kiedyś zdarzyć - powiedziała cicho Olga i wstała z moich kolan, żeby się przywitać. Już tak z nią było - zawsze, gdy go witała, rzucała mu się na szyję. I zawsze ja znikałem, przynajmniej dla nich.
Krzysiek wyglądał na nieco zakłopotanego. Nie wiedział jeszcze wtedy, jak mocną ma w porównaniu ze mną pozycję. Mówił więc piskliwym głosem o duperelach, potem zaofiarował się, że pomoże nam w doniesieniu kajaka do mojego domu. Ja w tej sprawie nie miałem wiele do powiedzenia, bo propozycja została złożona Oldze.
     Gdy wreszcie zostaliśmy sami, opowiedziała mi ze szczegółami historię jej związku z nim. Jak się miało wkrótce okazać, ilość tych szczegółów przekraczała możliwości opowiedzenia ich za jednym razem - chcąc nie chcąc musiałem raz na jakiś czas tego słuchać. Nie powiem, żebym nie słuchał z zainteresowaniem, aczkolwiek było w moim zaciekawieniu coś z masochizmu. Olga ciągle zapewniała, że mnie kocha, ale stwierdziła też: "Wiesz, Krzyśka w jakiś sposób będę kochać zawsze", więc intensywnie się zastanawiałem, którego z nas mocniej.
     Nie potrafiłem również zrozumieć jej bezkrytycznego do niego stosunku. Dla mnie jego postępowanie wpisywało się w pospolity schemat: uwiódł-wykorzystał-rzucił. Dla Olgi wyglądało to inaczej:
     - Ja właściwie nie mam do niego pretensji za to, jak skończył, ale za to, jak zaczął.
     - To znaczy, jak?
     - Jego na początku naprawdę obchodziły tylko moje nogi. Spójrz, jakie ładne.
     No tak, legendarne nogi Olgi, przez lata znane tylko nielicznym, bo, jak wspomniałem, motłoch widział tylko workowate sztruksy. Nogi smukłe, długie, sprężyste i gładkie, zakończone bosko wyprofilowanymi stopami, po prostu nogi idealne. Podobnie zresztą, jak reszta jej ciała.
     No więc dobrze, na początku chciał ją po prostu przelecieć.
     - Kiedy spróbował pierwszy raz?
     - O rany, od razu, już pierwszej nocy.
     No ładnie. Ja nie miałem pojęcia, jak to zacząć. Zresztą do dzisiaj nie mam, a wszystko, co mi się w tej dziedzinie przydarzyło, zaczynało się samo.
     Zatem nie wiem, jak to się stało, że w nocnym pociągu, którym jechaliśmy na kolejną "zieloną szkołę" do Zawoi, położyłem dłoń na jej piersi. Byliśmy w przedziale pełnym ludzi, więc staranniej przykryłem nas moją kurtką. Olga zadrżała, ale potem zrobiła ruch, który umożliwił mi włożenie dłoni pod bluzkę. Spytałem cicho "Świadomie?", a ona odpowiedziała "Tak". Seans dotyku trwał całą noc.
     Rano koszmarnie niewyspani znaleźliśmy się w willi, w której mieliśmy spędzić najbliższe 2 tygodnie. Niestety, koegzystencja w pokojach była niemożliwa. Zamieszkałem więc z poczciwym ożłopem Pawłem, przewidując - jakże słusznie - że będzie tam rzadkim gościem. Mogliśmy bez skrępowania zamknąć drzwi na klucz. Leżeliśmy razem na łóżku, najpierw rozebrani do pasa, potem ona wsunęła dłoń pod moje spodnie. Zrobiłem to samo.
     - To już chyba blisko - powiedziałem nieco enigmatycznie, ale ona zrozumiała.
     - Bardzo blisko.
     Później wielokrotnie wspominaliśmy ten poranek.
     - Wiesz, sama się zdziwiłam, bo wcześniej miłość francuska napawała mnie wstrętem. A nam wyszło to tak naturalnie, od razu. Spytałeś po prostu, czy możesz mnie tam pocałować, a mnie się wydało to oczywiste. I to, że ja też chcę ci to zrobić.
     Opowiedziała mi też, jak to wyglądało z Krzyśkiem. Przykro było się dowiedzieć, że nie byłem pierwszy. Trochę mniej przykro - że nigdy nie zrobili tego do końca i że wciąż jest dziewicą. Ze zdziwieniem natomiast usłyszałem, że Krzysiek, pozujący na Casanovę, zachowywał się jak smarkacz. "To nie były pieszczoty, to było macanie". Śmieszne, może się bał, że mu ucieknie? Ale właśnie od tej przejmującej opowieści zaczął się okres, gdy wspomnienia po Krzyśku cyklicznie nawiedzały Olgę.
     Nauczyłem się rozpoznawać u niej ten stan. U osoby tak kontaktowej i bezpośredniej objawiał się jednoznacznie - milczenie, znieruchomiały wzrok, melancholia. Od pewnego momentu także brak wrażliwości na moją miłość. Gdy po trzech i pół roku objawiła się nowa odmiana tego nastroju - wzbogacona o lodowaty chłód - wiedziałem, że może oznaczać to tylko jedno: zdradziła mnie.

***

     Kostek zarzekał się, że pukał do nas wtedy do pokoju.
     - Nie jestem pewien, ale chyba słyszałem dźwięk rozpinanego zamka. Był dziwny, bardzo powolny - stopniował napięcie - ale potem zrobiło się cicho, więc poszedłem - uspokoił nas życzliwie ironicznym uśmiechem.
     Sukinkotek, oczywiście najpierw podsłuchiwał, dopiero potem zapukał i właśnie wtedy ręka Olgi znieruchomiała. Ale i tak go lubiliśmy, bo, będąc inteligentnym człowiekiem, lubił posługiwać się logiką prostaczka.
     - Ja wiem, że Aga nie jest może super inteligentna - zaczął nam kiedyś opowiadać o swojej dziewczynie - nie jest nawet specjalnie ładna, za to bywa zazdrosna. No, ale co mam robić, sami powiedzcie, co mam robić? Przecież jej nie rzucę, bo ją kocham.
     Wtedy też pierwszy raz namówiłem Olgę na piwo. Nawiasem mówiąc było to piwo Mitozy. Przyniósł je wieczorem do naszego pokoju, ale stwierdził, że najpierw się wykąpie. Otworzyliśmy butelkę nie niszcząc kapsla. Olga wypiła połowę zawartości ("No rzeczywiście, dobre piwo nie jest złe" - orzekła), poczym uzupełniliśmy brak wodą i ponownie zamknęliśmy. Mitoza wrócił, odkapslował i upił. "Dziwne to piwo" - powiedział, wpatrując się intensywnie w butelkę. "Jakiś słaby gaz. No, ale grunt, że ma procenty".
     Tak, Mitoza, procenty najważniejsze. Pieprzyć gaz.

***

     Piszę pamiętnik w starym zeszycie, który kupiłem jeszcze za czasów, gdy przebywałem na "zesłaniu" w ZSRR. Zeszyt A5, obłożony w bordową plastikową okładkę, która czyni z niego mini teczkę. W kieszeni jakieś fotografie, uchwyt na długopis. Gdyby ktoś to zaczął czytać, musiałby dojść do wniosku, że najbardziej naturalnym dla mnie stanem jest sarkazm. Ale to nieprawda i tłumaczenie tego przypominałoby udowadnianie, że nie jestem wielbłądem. Bo czymś trzeba przecież zamaskować fakt, że w tym zeszycie nie zostało opisane ani jedno szczęśliwe zdarzenie. Znajdują się tam za to notatki o Justynie.
     Zacząłem go pisać w 1988 r., zaczynając od listu do Nieznanej Towarzyszki Mojego Życia. Te pretensjonalne słowa były małą manipulacją, bo Nieznana Towarzyszka stała się znana i kochana, moja kochana Justynka, która nawet kiedyś pojawiła się w Moskwie na wycieczce i udało nam się spędzić razem kilkanaście godzin. Poszliśmy do Parku Gorkiego, gdzie po zejściu z karuzeli powiedziała do mnie ciepło "mój ty rozbójniku".
     Napisałem w tym pamiętniku, że swoje życie rejestruję dopiero od momentu poznania Justyny, że to ona mnie obudziła, a wydarzenia sprzed jej poznania są trudne do odtworzenia. Justyna też obudziła moją świadomość, ale tylko do pewnego stopnia, bo jedyne, co usiłowałem zrozumieć, to jej stosunek do mnie. Stąd już był tylko jeden krok do odnoszenia wszystkich wydarzeń do niej. Czyli "Co by myślała, gdyby widziała mnie teraz?".
     Przy Oldze zakres moich zainteresowań rozszerzył się. Przede wszystkim przestałem przeglądać się w jej miłości, widzieć siebie wyłącznie jej oczami. Było to dziwne odkrycie, bo niechybnie prowadzące do pytania: co ona we mnie, poza moją miłością i dobrą wolą kocha? Czyżby wiedziała o mnie więcej, niż ja sam o sobie wiedziałem?
     Szkoła pogłębiała moją ponurą autoocenę. Wciąż byłem gościem, którego cholernie łatwo było zagiąć. Piotrowski stwierdził, że dobry nauczyciel zawsze wykaże, że uczeń nic nie umie. "No, jeśli na tym ma polegać to, że jest dobry, to ja przepraszam" - skomentował to Mikołaj, mój druh jeszcze z czasów rosyjskich.
     A ja najwidoczniej aż się prosiłem, żeby mi to udowodnić. To właśnie liceum wyrobiło we mnie nieuleczalną niechęć do egzaminów ustnych. Gdy inni twierdzili, że dają one możliwość kluczenia i wybrnięcia z opresji wywołanej dziurami w wiedzy, ja zdecydowanie wolałem zdawać pisemnie.
     Tymczasem Olga brylowała. Na polskim swobodnie analizowała przypadki literackie (specjalizując się zwłaszcza w poezji międzywojennej), na matematyce rozwiązywała wszystkie zadania (osobliwie dobra była z rachunku prawdopodobieństwa, który przesądził, że Piotrowski postawił mnie wobec propozycji nie do odrzucenia: on mi stawia mierny, ja przechodzę do klasy ogólnej), na biologii od niechcenia rozgryzała wszystkie sztuczki z genetyki. Miała po prostu cholernie sprawny umysł, który radził sobie bez wysiłku ze wszystkimi wyzwaniami.
     Czułem potężną presję, żeby gonić za nią. Zacząłem od zagłębienia się w literaturę - i było to na tyle wciągające, że do książek właśnie się ograniczyłem.

***

     Odkryłem ze zdziwieniem, że nie umiem w pamiętniku pisać o szczęściu. Zabierałem się do tego wielokrotnie i zawsze przerywałem, bo czułem, że mój opis jest grafomański, pretensjonalny i kiczowaty, w stosunku do doniosłości moich przeżyć po prostu obraźliwie prostacki. W dodatku, o ile przeżycia smutne powodowały we mnie lawinę refleksji, to doświadczane od niedawna szczęście zdawało się być zupełnie proste, nie mające możliwego do opisania tła.
     - Masz - powiedziałem Oldze, wręczając zeszyt - już nic więcej w nim nie napiszę i bardzo dobrze. Bo ja umiem pisać tylko o nieszczęściu, a myślę, że nie będę już musiał.
     Śmieszna, młodzieńczo naiwna pomyłka. Na półce w moim pokoju znajduje się obecnie siedem stu kartkowych, zapisanych od okładki do okładki, zeszytów akademickich. Niech ktoś spróbuje zgadnąć, co w nich jest.
     Olga przyjęła podarunek ze wzruszeniem. Potem była jeszcze rozmowa o Justynie, bohaterce tego zeszytu. Cóż - i Olga, i ja byliśmy ludźmi po przejściach.
     Kiedy pojawiła się między nami pierwsza złość? W miarę łagodnie przebrnęliśmy przez pierwszą sytuację kryzysogenną - Olga postanowiła, że na cały lipiec i trzy tygodnie sierpnia wyjedzie do Francji. Dostała propozycję pracy jako opiekunka dzieci - "No wiesz, niezłe pieniądze i nauczę się dobrze francuskiego" - trochę się pożaliłem, że tyle czasu będziemy rozdzieleni, ale na tym się skończyło.
     Kłóciliśmy się oczywiście, ale zwykle o drobiazgi. Ja na przykład znałem Kasię Figurę tylko filmu "Kingsajz" - młodą, szczupłą i ładną. Olga miała świeższe dane - Kasia Figura to tłusta, ociekająca seksem i spermą sex bomba, której wielki biust przeszkadzał nawet w ładnym chodzeniu. No, ale ile można się kłócić o Kasię Figurę?
     Pierwszy raz szlag mnie naprawdę trafił, gdy nie mogłem jej odprowadzić do domu.
     - Krzysiek zawsze odprowadzał każdą dziewczynę do domu - powiedziała prowokującym tonem.
     "Pod warunkiem, że wcześniej z nią poszedł do łóżka, albo spodziewał się, że stanie się to następnym razem" - pomyślałem, ale powiedziałem tylko ironicznie:
     - No widzisz, a ja taki nieuczony w kwestii, co należy robić z dziewczyną.
     No rzeczywiście, w odprowadzaniu był bardzo sumienny. Kiedyś spotkaliśmy go w autobusie, gdy konwersował z jakąś panienką z równoległej klasy. Była ostro wymalowana, miała długie paznokcie i słodko się uśmiechała. Zaczęła się rozmowa o zbliżającej się maturze - rozmowa, podczas której i ja i ta dziewczyna zostaliśmy przez nich zignorowani. Zagłębiłem się w rozważaniach, jak dorwać Krzyśka, żeby bezpiecznie dać mu w mordę.
     - ... no, a w razie braku odniesień literackich w wypracowaniu z polskiego zawsze można wesprzeć się stosownym fragmentem z "Kubusia Puchatka" - wyrwał mnie z rozmyślań jego piskliwy głos - Asiu - zwrócił się do swojej partnerki - tu wysiadamy. No to pa.      I znów Olga na jego szyi.
     - Powiedział mi, że ta dziewczyna nieźle daje dupy - poinformowała mnie kilka dni później - Dziwne, nigdy o nikim tak się nie wyrażał.
     - Widziałaś się z nim?
     - Przypadkiem, w centrum.
     Dobra, powiedzmy, że przypadkiem. Naprawdę musiałaś z nim rozmawiać? Przecież widzisz, że mi ten człowiek coraz bardziej działa na nerwy, a poza tym on ewidentnie ciebie podpuszcza.
     Pierwszego lipca pojechaliśmy na Dworzec Centralny. Z placu obok odjeżdżały autokary zagranicznym linii. Olga popłakała chwilkę, po czym wsiadła do autokaru.
     Na miejscu, w malutkim miasteczku niedaleko Besancon, czekał na nią osobny pokój z łazienką w wielkiej willi, kłócące się małżeństwo na progu rozwodu i dwóch małych łobuzów: Paul i Guillame. "Jak sobie z tymi bachorami poradzić, jak ich zmusić do zjedzenia śniadania, umycia się, posprzątania pokoju, zaprzestania bijatyk" - kurcze, Olga, przecież ty masz dwóch młodszych braci, to czemu się mnie pytasz? Ja mam starszą siostrę i już od dawna się z nią nie biję - "Gdy chcę coś któremuś nakazać, słyszę: C'est moi qui decide - To ja tu decyduję. A gdy usiłuję im coś powiedzieć, oni specjalnie zaczynają strasznie szybko mówić, żebym nie mogła ich zrozumieć." - no tak, wtedy jeszcze nie byłaś finalistką olimpiady z francuskiego, ani tym bardziej studentką romanistyki. "Och, wrócić już do Polski i wyjechać gdzieś z Tobą". Też się nie mogłem doczekać.
     Jeśli chodzi o wspólny wyjazd, to już zdążyłem się zetknąć z rodzicielską reakcją na takie pomysły. Chcieliśmy wyjechać jeszcze w czerwcu. Niestety, gdy zwróciłem się do rodziców o pożyczkę, usłyszałem, że nie będą potem płacić za mnie alimentów. Oczywiście wściekłem się, choć w głębi ducha śmiałem się: z ich naiwnej wiary, że w ciążę można zajść tylko w czasie wyjazdu i z tego, że ich strach był niczym nie uzasadniony - to najważniejsze mieliśmy wciąż przed sobą i nie mieliśmy zamiaru tego w najbliższym czasie zmieniać.
     Rozwiązałem sytuację samodzielnie, tzn. postanowiłem zarobić pierwsze w życiu pieniądze. Kasa, i to całkiem niezła, czekała na budowie, gdzie przez trzy tygodnie zasuwałem jako tzw. "młody". Oznaczało to, że poza mieszaniem zaprawy, noszeniem cementu i kopaniem biegałem też po wódkę dla panów starszych.
     Kiedyś popiliśmy naprawdę tęgo - po pół litra na głowę. Nie wiem, jak to zniosłem, ale jako jedyny jeszcze tego dnia pracowałem i chyba po prostu wypociłem cały alkohol, bo do domu wróciłem całkiem zdrowy.
     "Co? Pracujesz na budowie? Błagam, nie spoufalaj się za bardzo z tymi ludźmi. Jak wrócę, chcę, żeby czekał na mniej mój Januszeńka, a nie jakiś lump z budowy" - pisała zaniepokojona Olga. "I pamiętaj, trzy papierosy dziennie" - dodawała, nieświadoma, że na budowie, podobnie jak w radzieckim łagrze, papieros to jedyny legalny sposób, żeby chwilę odpocząć.
     Picie na budowie natchnęło mnie myślą wykorzystania sobotniego popołudnia. Zostawałem wtedy zwykle sam i kończyłem różne rozgrzebane prace. Wyskoczyłem po butelkę wermutu, wypiłem połowę jej zawartości i udałem się do pobliskiej budki telefonicznej, skąd wykręciłem numer zaczynający się od 058. Odebrała mama.
     - Dzień dobry - przywitałem się lekko chwiejącym się głosem - czy zastałem Justynę?
     - Już proszę, chwileczkę.
     - Justyna, słucham.
     - No cześć, tu Janusz.
     - Och, no proszę. Dawno nie dzwoniłeś.
     Czułem się niesamowicie silny. Za mną stała cudowna dziewczyna, o której Justyna musiała się dowiedzieć. Jak również o tym, że dzwonię na rauszu, co określiła jako dołujące. Nie wiedziałem, że ona też była silna - dzięki Piotrkowi, zimnemu typowi o rozbudowanych mięśniach łydek, którego miałem poznać już 13 miesięcy później.
     Olga wróciła dokładnie 20 sierpnia. Zabijałem tego dnia czas na wszelkie możliwe sposoby. I wreszcie pojechałem na Centralny. A ona już tam siedziała na swoim brązowym plecaku.
     Następnego dnia pojechaliśmy na Słowację. Wynajęliśmy pokój w Nowej Leśnej i dzieliliśmy czas mniej więcej równo na łóżko i góry. Choć czasem udawało się to połączyć - zastanawiając się, czy ktoś nas widzi, leżeliśmy, przykryci kurtką, u podnóża Krywania. Taki świetny miałem pomysł: żeby tam kiedyś począć nasze dziecko.
     Jeszcze z Francji Olga napisała do mnie, że wysłała do Krzyska propozycję spotkania się we troje. "To byłby chyba dobry sposób na zaprzyjaźnienie się. On by zobaczył, jacy szczęśliwi jesteśmy razem, ty przekonałbyś się, że między nami chodzi tylko o przyjaźń".
     Nie podjąłem tematu i to był błąd, bo Olga propozycji nie ponowiła i postanowiła spotkać się z nim bez mojej obecności.
     Pretekst mieli naprawdę świetny - zbliżały się imieniny Mamki i trzeba jej było kupić prezent. Krzysiek, co prawda, nie był zaproszony, ale przez telefon zaproponował, że się przyłączy do poszukiwań. Olga zgodziła się, przez co automatycznie ja zostałem z udziału w tych poszukiwaniach zwolniony.
     Umówili się dwa dni przed imprezą, która miała się odbyć w Piasecznie. Odprowadziłem Olgę pod pomnik Kopernika na Krakowskim Przedmieściu, gdzie on już siedział z żółtym bukietem (kupił go od jakiejś starowinki za pieniądze, które zapewniły jej pewnie tego dnia kolację).

***

     Olguś!
     Potrafisz sobie wyobrazić, co ja wtedy czułem?
     Najpierw, gdy powiedziałaś mi, że macie zamiar się spotkać. Nie mogę zrozumieć, jak możesz spotykać się z kimś, kto Cię tak potraktował. Tłumaczysz mi to na różne sposoby, że to przyjaźń, że nie chcesz zrywać kontaktu z wartościowym człowiekiem, że nie mam powodu, żeby czuć zazdrość. Ale jednocześnie tworzysz wokół tego spotkania klimat, który burzy jakoś moje zaufanie. Nie chodzi mi o to, że mnie zdradzisz (boję się w ogóle użyć tego słowa), tylko po prostu jest w tym wszystkim coś, co powoduje mój strach. Chętnie bym Ci to opisał szczegółowo, ale boję się sprawczej mocy słów.
     Potem, gdy Cię z nim zostawiłem. Oczywiście, gdybym podszedł do niego i powiedział, że jak Cię tknie, to go zabiję, wyszłoby idiotycznie. Ale tak właśnie w tym momencie myślałem. Bo dla mnie oczywiste było, że on w jakiś przewrotny sposób manipuluje sytuacją.
     I wreszcie, gdy wpadliśmy na siebie w sklepie muzycznym. On trzymał Twój plecak, z którego wyjęłaś prezent dla Mamki - ten dzwonek pasterski. I okazało się, że to on przywiózł go z Irlandii. Mam cholerną ochotę powiedzieć Mamce, skąd ten prezent.
     No i co? Mam Ci teraz postawić ultimatum: albo ja albo on? No wybacz, ale Twoje zapewnienia, że to nic, świadczą albo o tym, że próbujesz mnie okłamać, albo o tym, że próbujesz okłamać siebie.
     Podrzucam Ci ten list do skrzynki pocztowej. Do Mamki przyjadę sam. Jakoś nie mam teraz ochoty Cię widzieć. Muszę to wszystko przetrawić.

Janusz

***

     Olguniu,
     Nie zdążyliśmy wtedy porozmawiać o wszystkim, a że nie wiem, kiedy znów się spotkamy, piszę ten list.
     Nie opowiedziałem Ci o Joli. To dziewczyna z mojej grupy, nie znasz jej. Przez dłuższy czas natrętnie się jej przyglądałem na wykładach, a potem wszystko się potoczyło szybko. Wiesz, moja matula bardzo ją polubiła, do tego stopnia, że pozwala jej zostawać u mnie na noc. Co zresztą miała zrobić. Po prostu trzy tygodnie temu zajrzała do mojego pokoju, a my tam spaliśmy. Tzn. ja, jak zwykle na podłodze, owinięty kołdrą, a Jola na moim łóżku. Myślałem, że będzie miała pretensje, ale nie, nawet jej zaproponowała śniadanie.
     Jola jest w porządku, choć czuje się trochę zagubiona w Warszawie (pochodzi z Lublina, czyli, jak to żartobliwie z francuska wymawiamy: z Lublę). Nie wiem, jak to się dalej potoczy, ale dobrze nam ze sobą.
     Mam nadzieję, że Mamce prezent się spodobał.
     Jeszcze na koniec chciałem Cię o coś spytać, a właściwie stwierdzić z niewielkim (ale jednak) przekonaniem. Gdy siedzieliśmy na ławce pod Twoim domem, a ja Cię trzymałem za rękę, sprawiałaś wrażenie, jakbyś chciała mnie pocałować.
     Trzymaj się ciepło.

Krzysiek

***

     Krzysiek,
     Mamce prezent się podobał, choć wyobrażasz sobie, jak się zmieszałam, gdy spytała, skąd u diabła wytrzasnęłam coś tak zabawnego.
     Pocałować Cię chyba nie chciałam (troszkę się dziwię, że w ogóle jakoś to komentuję).
Mam kłopoty, ale sama jestem sobie winna.
     Gratuluję dziewczyny i życzę Wam szczęścia.

Olga

***

     Czy ona naprawdę wierzyła w przyjaźń z nim, przede wszystkim w to, że jemu chodzi tylko o przyjaźń?
     Do Piaseczna rzeczywiście dotarłem sam, ale tam się natknąłem na Olgę i pozostałych gości, więc na imprezę dotarliśmy razem. Może i dobrze, bo uniknęliśmy kłopotliwych pytań.
     Olga z oddaniem zwisła na moim ramieniu, że niby wszystko w porządku. A ja nawet nie wiedziałem, jak sformułować zarzut, choć przecież byłem pewien, że mój podły stan jest jej winą.
     Nawet specjalnie się nie wysilałem. Po prostu na wstępie olałem Mamkę i towarzystwo i przyłączyłem się do jej rodziców, którzy ochoczo poczęstowali mnie nalewką wiśniową. Gdy już wstawiłem się na tyle, żeby pozbyć się nerwicowych mdłości, poprosiłem o gitarę, wyłuskałem z tłumu Grześka (ku nieukrywanej złości Marty) i usiedliśmy na strychu, gdzie zaczęliśmy śpiewać sprośne piosenki.

Pływał raz marynarz, który
nie pierdolił przez rok chyba
i wytryskiem swojej spermy
zabił wieloryba
Hej-ha, kolejkę nalej...

Już pod koniec tego rejsu
bosman zrobił taką gafę
że spadł z najwyższego masztu
jajami na rafę

     Aż wreszcie zabraliśmy się w drogę do domu, podczas której alkohol wyparował, a dobry nastrój mi przeszedł. Olga wyglądała, jakby dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że dzieje się coś złego.
     - Zajrzysz do mnie na chwilę?
     - Po co?
     - Chcę ci coś dać.
     Weszliśmy do jej pokoju. Wręczyła mi wszystkie listy od Krzyśka i swój pamiętnik.
     - Mogę to spalić? - spytałem w przypływie dobrego humoru. Olga się roześmiała.
     - Nie, ale uznałam, że powinieneś to przeczytać - popatrzyłem na nią zdziwiony. Przytuliła się - Kocham cię. Idź już, zaraz masz ostatni autobus.
     Pierdolić autobusy. Czekała mnie ciężka lektura, do której musiałem się przygotować. Z Ursynowa na Saską Kępę wróciłem na piechotę. Postanowiłem nie wchodzić jednak do domu, tylko usiadłem na klatce schodowej, zapałką zablokowałem włącznik światła i zacząłem czytać.
     Gdy skończyłem, właśnie zaczynał brać mnie kac, co odwróciło moją uwagę od myśli, że czekają mnie poważne kłopoty, a ten skurwiel już się na to cieszy. Choć z drugiej strony nie mogłem nie docenić Olgowej polityki otwartości.
     W ramach prewencji wybrałem jedyną metodę, która zdawała się gwarantować spokój i poprosiłem Olgę, żeby się więcej z nim nie spotykała.
     - Nie będziesz mi mówił, z kim mam się spotykać, a z kim nie - odparła ostro. Mimo to przez kilka miesięcy był spokój.
     Los pozwolił nam wykorzystać ten okres bardzo intensywnie.
     Na początku listopada rodzice wyjechali w Polskę na groby.
     Jeden nieostrożny ruch, "Janusz, patrz, krew". W pierwszym odruchu myślałem, że to ja się skaleczyłem. Ale nie - to się właśnie stało. Następnego dnia znów to samo, choć jakby bez świadomości, że już możemy, że ten trudny moment jest już za nami. "Patrz, jesteś już bardzo głęboko" - powiedziała, a ja po prostu cały tam byłem, nie czując się bynajmniej poniżony faktem, że na chwilę cały zredukowałem się do "maleńtasa", jak go nazywała.
     I trzeci dzień, gdy Olga wpadła do mnie jak burza i jak burza się zachowywała, szepcząc rozwiązłym nieznanym, mi wcześniej, tonem "Myślałeś, że mogę tu przyjść w innym celu niż erotycznym?".
     Sylwestra świętowaliśmy na Ornaku, pijąc kupioną na Słowacji wódkę z colą. Olga pierwszy raz w życiu upiła się tak, że musiałem przekazać jej mój patent na powstrzymanie pawia i zawrotów głowy.
     - Widzisz to okno? Musisz zatrzymać na nim wzrok, za wszelką cenę doprowadzić do tego, żeby było nieruchome - instruowałem ją na temat tego, co sam w tym momencie robiłem. Dotrwaliśmy jakoś do rana.
     Jak mówiłem, przez kilka miesięcy było bosko. Tym bardziej nieoczekiwany był kolejny ruch Krzyśka, o którym już niemal zapomniałem. Tym razem on zaproponował, żebyśmy spotkali się we troje.
     Wspominałem już o ortodoksyjnym podejściu Krzyśka do odprowadzania dziewczyn. Kolejny przykład jego gorliwości niestety ujawnił moją indolencję wobec bezczelności.
     Mnie się pomysł tego spotkania spodobał. Chcąc jednak mieć jakąś kontrolę nad wydarzeniem zaprosiłem ich wszystkich do siebie. Był pewien minus - mieli się najpierw zobaczyć sam na sam, ale, będąc pewnym, że pozostałe warunki znajdują się pod moim wpływem, czekałem na to spotkanie z pewną ciekawością.
     Pech chciał, że idąc na zakupy spotkałem Olgę - szła właśnie do niego.
     Sprzeczność słów i języka ciała powinna budzić podejrzenie, że ktoś kłamie. Co sądzić o sytuacji, gdy znaki języka ciała są wzajemnie sprzeczne? Olga nie odezwała się ani słowem. Chwyciła mnie uspokajająco za ramię. Jednak jej oczy mówiły, że jest coś, o czym nie wiem.
     Pojawili się u mnie wczesnym wieczorem. Zaproponowałem kupno jakiegoś alkoholu, więc Krzysiek zasugerował wycieczkę do sklepu całodobowego. Zebrałem pieniądze i poszliśmy. Uderzyło mnie to, że szedł bardzo szybkim krokiem, nawijając po drodze o swoim komputerze z drukarką igłową, o tym że pisze tak wszystkie listy - miałem to wykorzystać kilka lat później. To, a także fakt, że był dysgrafikiem.
     Gdy wróciliśmy z butelką martini, czekały na nas zapalone świece i rozłożone na dywanie kieliszki. Zaczął się dziwny spektakl, w którym wszyscy zastanawialiśmy się, co powiedzieć. Ewidentnie ktoś był osobą trzecią. Zacząłem czekać na koniec tego epizodu, przekonany, że z przyjaźni z tym człowiekiem nic nie będzie. Nie myślałem w tym momencie o jego nieznośnej dla mnie osobowości. Myślałem o tym, że poza Olgą nie łączy nas żaden wspólny temat do wypowiedzenia choćby jednego zdania.
     Gwóźdź programu objawił się niespodziewanie. Gdy Krzysiek wyszedł do toalety, Olga zabrała mnie do kuchni i:
     - Słuchaj, on się zgodził na to spotkanie pod warunkiem, że to on mnie odprowadzi do domu.
Nie wykrzyknąłem "I ty się na to zgodziłaś?!"
     Nie wyciągnąłem go z kibla i nie rzuciłem się na niego z pięściami.
     Nie powiedziałem "Wypierdalać z mojego domu".
     Po prostu zamurowało mnie.
     Odprowadziłem ich na przystanek, modląc się o pomysł na zachowanie spokoju. Pomysł był prosty - kolejna butelka wermutu.      Rano Olga zadzwoniła i powiedziała, że łazili razem po Warszawie całą noc. Przy okazji dowiedziałem się, że w autobusie siedziała mu na kolanach, bo "było tylko jedno miejsce".
     Wyceniłem ten wieczór na trzy dni ciszy. Naprawdę miałem ochotę zerwać. W dodatku ten drastyczny dysonans - zaledwie kilka dni wcześniej zrobiłem jej kilka aktów. Nie były to dobre zdjęcia, ale chodziło przecież o coś innego - pozowała mi nago!

***

     Jeśli ktoś ma ochotę spytać, dlaczego z Olgą nie zerwałem, to odpowiedź jest bardzo prosta i logiczna. Ponieważ pomiędzy regularnymi od tego momentu sesjami z Krzykiem (co 3-4 miesiące) Olga była najbardziej kochającą, najbardziej czułą, najcieplejszą, najmądrzejszą i najbardziej seksowną istotą, jaką znałem - włączając w krąg porównawczy wszystkie możliwe postacie książkowe i filmowe - i taka miała na zawsze pozostać w mojej pamięci. Musiałem znieść tylko jedną jej wadę - że nigdy nie zdołała się wyzwolić spod wpływu Krzyska Wada ta była złagodzona faktem, że, pomijając ostatnie ich spotkanie, te seanse nie wyróżniały się niczym poza dwuznaczną aurą, jaką obydwoje wokół nich roztaczali. Żarliśmy się o to wściekle, ale temat (i zarazem przyczyna) awantur po prostu nie nadawał się do negocjacji opartych na logicznych argumentach, a do emocjonalnych nie chciałem się odwoływać, uważając, że samo wracanie do tematu jest wystarczającą demonstracją własnej słabości.
     W miłości najbardziej zaskakującym odkryciem jest powolna przemiana postawy wywołana negatywnymi bodźcami. Poniekąd Olga powinna mieć sama do siebie pretensje o to, co się stało siedem miesięcy po "naszym" spotkaniu.
     Mogę chyba powiedzieć: ja zdradziłem Olgę, bo ona nie umiała się oderwać od tego drania, a Olga odeszła ode mnie, po moja zdrada była zbyt ewidentna. Po prostu daliśmy sobie wzajemnie przyzwolenie na świństwo.


     Siemasz Wróbel!
     Dawno do Ciebie nie pisałem, no bo jakaś beznadzieja się zaczęła. Jako że jest to temat z grupy tych frustrujących, pogadamy o tym przy jakiejś wódce, bo na trzeźwo nie umiem.
     Dość powiedzieć, że złamałem się i zacząłem dzwonić do Justyny. W dodatku za darmo. Wieczorami sprzątamy z Olgą taki sklep z elektroniką w jej bloku, więc mam nieograniczony dostęp do telefonu. Wiem, że to niepięknie, bo praca została załatwiona przez jej mamę, ale jakoś mi brak motywacji, żeby być w 100% przyzwoitym. Te 10% bez wyrzutów sumienia sobie odjąłem.
     Rozmowy z Justyną są całkiem zajmujące i właściwie na tym mógłbym skończyć historię, ale, cóż, odezwał się we mnie duch eksperymentatora. Postanowiłem sprowadzić nasze konwersacje na tak interesujący mnie kiedyś temat. Przyznałem się jej mianowicie, jak straszliwie się upiłem po tej studniówce dwa lata temu - nie wyjaśniłem jednak, dlaczego. Justyna zamilkła na chwilę, po czym stwierdziła, że musimy o tym poważnie porozmawiać.
     No i mam szatański plan. Wyobraź sobie, jesteśmy umówieni na spotkanie 3 sierpnia, dzień wcześniej ona ma przyjechać do Warszawy. A ja już planuję przeprowadzenie eksperymentu - chcę jej opowiedzieć o wszystkim, co do niej kiedyś czułem i zobaczyć jej reakcję. A, że jak wspominałem na początku, z Olgą nie najlepiej mi się ostatnio wiedzie (bo to o to chodziło), więc ona już o wszystkim wie.
     Może trochę przeginam, ale jestem cholernie ciekaw, co z tego wyniknie. Cóż, Justyna pewnie mnie wyśmieje. Pewnie też byś tak przewidywał, bo opowiedziałem Ci o niej sporo i Ty uznałeś, że to wszystko było bez sensu.
     Trzymaj się i wracaj z tego Krakowa jak najszybciej, bo naprawdę mam wielką ochotę z tobą pokonferować.

Janusz

kontynuacja w kolejnym numerze

poprzednia strona 
			powrót do indeksu następna strona

10
powrót do początku
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.